Nic nie zapowiadalo tego, co w tym dniu mialo sie wydarzyc. Pogoda, w porównaniu z wczorajszym dniem, poprawila sie zdecydowanie i od samego ranka swiecilo slonce. Deszcze, prawie dwa tygodnie lejace w calej Europie, zniechecily ludzi do opuszczenia swoich pieleszy. Ale tego dnia bylo inaczej. Temperatura skoczyla w góre, a bezchmurne niebo wrózylo nareszcie cieple lato.
Gero, zadowolony z naglej zmiany aury, wstal z lózka w doskonalym humorze. Kilka minut pózniej pedzil sportowym rowerem po nieco mokrej jeszcze szosie w kierunku lezacych w dolinie Ahru winnic. Jeszcze wczoraj poklócil sie ze swoim szefem i w fatalnym nastroju opuscil redakcje lokalnego tygodnika. Mial dosyc pisania tekstów wychwalajacych miejscowych notabli lub opisywania zebran hodowców królików czy miniaturowych kogucików. Moze nie zrobilby tego, gdyby nie rozmowa z redaktorem naczelnym bonskiego dziennika, który obiecal mu bardziej intratna wspólprace. Co prawda, nie zaproponowano mu stalego uposazenia, a tylko wspólprace, ale jak sobie obliczyl, miesiecznie powinien zarobic wiecej na dwóch lub trzech artykulach, niz w tym szmatlawcu, jak nazywano popularnie jego macierzysty tygodnik. Uwolniony od nielubianej pracy, w dobrym humorze pedzil przed siebie, radujac sie sloncem. W tej chwili pragnal tylko jednego: wylaczyc sie od wszystkiego i rozkoszowac piekna przyroda.
Wiele sobie obiecywal po pobycie w malej wsi Vettelhoven, polozonej okolo 15 minut jazdy samochodem od Bonn, a lezacej tuz pod lasem rozciagajacym sie daleko do Belgii. Szczególnie latem, przepojone aromatem lak i lasu powietrze, pachnie prawie do godzin poludniowych.
Wies lezy na plaskowyzu i nikt z przyjezdnych nie domysla sie, jaka niespodzianka czeka go niespelna trzy kilometry od jego wakacyjnej kwatery. Stad prowadzi droga do znanej z produkcji czerwonego wina miejscowosci polozonej juz w dolinie rzeki Ahr, Dernau.
Gero mieszkal w Bonn dopiero od dwóch lat i nie znal jeszcze dobrze tych okolic, bowiem jako dziennikarz obslugiwal miejscowosci polozone blizej Renu.
Rozpedzil kolarzówke, by sie rozkoszowac zjazdem serpentynami. Gdy przy kolejnym zakrecie zobaczyl pomiedzy drzewami panorame rozciagajacych sie na zboczach doliny winnic, dziwnie zawirowalo mu w glowie i zachwial sie. Zwolnil rower na tyle, by zobaczyc, czy nie zlapal gumy. Zerknal szybko na kola, i stwierdzil, ze wszystko jest w porzadku. Puscil hamulec i zaczal znowu nabierac szybkosci ze stromej góry.
Droga stawala sie coraz bardziej kreta. Przy nastepnym bardzo ostrym zakrecie, wszystko ponownie zawirowalo mu w oczach i czul jak traci kontrole nad rowerem. W powietrzu, w tej samej chwili, rozlegl sie zlowrogi pomruk przypominajacy odglosy burzy. Katem oka zauwazyl skaczace po jezdni tuz obok niego, oderwane od nawisu skalnego olbrzymie glazy, jakby nic nie wazyly. Z ogromnym wysilkiem udalo mu sie je ominac, wjechal jednak na rozmiekle, nasiakniete dlugo padajacymi deszczami pobocze drogi i poczul, ze toczy sie z wysokiego urwiska w dól. Miejsce to, na szczescie, bylo porosniete gesta trawa, która zlagodzila upadek. Lezac w dole, w pierwszym momencie nie wiedzial, co sie stalo, dopiero po chwili dotarlo do jego swiadomosci - trzesienie ziemi. Zszokowany, lezal w dalszym ciagu bez ruchu. Po kilkunastu sekundach spokoju nastapil nastepny wstrzas, ale krótkotrwaly i ziemia wydala odglos jakby grzmotu, który odbil sie echem od góry. Gero uslyszal jak w poblizu przetaczaja sie olbrzymie glazy.
Gero, zadowolony z naglej zmiany aury, wstal z lózka w doskonalym humorze. Kilka minut pózniej pedzil sportowym rowerem po nieco mokrej jeszcze szosie w kierunku lezacych w dolinie Ahru winnic. Jeszcze wczoraj poklócil sie ze swoim szefem i w fatalnym nastroju opuscil redakcje lokalnego tygodnika. Mial dosyc pisania tekstów wychwalajacych miejscowych notabli lub opisywania zebran hodowców królików czy miniaturowych kogucików. Moze nie zrobilby tego, gdyby nie rozmowa z redaktorem naczelnym bonskiego dziennika, który obiecal mu bardziej intratna wspólprace. Co prawda, nie zaproponowano mu stalego uposazenia, a tylko wspólprace, ale jak sobie obliczyl, miesiecznie powinien zarobic wiecej na dwóch lub trzech artykulach, niz w tym szmatlawcu, jak nazywano popularnie jego macierzysty tygodnik. Uwolniony od nielubianej pracy, w dobrym humorze pedzil przed siebie, radujac sie sloncem. W tej chwili pragnal tylko jednego: wylaczyc sie od wszystkiego i rozkoszowac piekna przyroda.
Wiele sobie obiecywal po pobycie w malej wsi Vettelhoven, polozonej okolo 15 minut jazdy samochodem od Bonn, a lezacej tuz pod lasem rozciagajacym sie daleko do Belgii. Szczególnie latem, przepojone aromatem lak i lasu powietrze, pachnie prawie do godzin poludniowych.
Wies lezy na plaskowyzu i nikt z przyjezdnych nie domysla sie, jaka niespodzianka czeka go niespelna trzy kilometry od jego wakacyjnej kwatery. Stad prowadzi droga do znanej z produkcji czerwonego wina miejscowosci polozonej juz w dolinie rzeki Ahr, Dernau.
Gero mieszkal w Bonn dopiero od dwóch lat i nie znal jeszcze dobrze tych okolic, bowiem jako dziennikarz obslugiwal miejscowosci polozone blizej Renu.
Rozpedzil kolarzówke, by sie rozkoszowac zjazdem serpentynami. Gdy przy kolejnym zakrecie zobaczyl pomiedzy drzewami panorame rozciagajacych sie na zboczach doliny winnic, dziwnie zawirowalo mu w glowie i zachwial sie. Zwolnil rower na tyle, by zobaczyc, czy nie zlapal gumy. Zerknal szybko na kola, i stwierdzil, ze wszystko jest w porzadku. Puscil hamulec i zaczal znowu nabierac szybkosci ze stromej góry.
Droga stawala sie coraz bardziej kreta. Przy nastepnym bardzo ostrym zakrecie, wszystko ponownie zawirowalo mu w oczach i czul jak traci kontrole nad rowerem. W powietrzu, w tej samej chwili, rozlegl sie zlowrogi pomruk przypominajacy odglosy burzy. Katem oka zauwazyl skaczace po jezdni tuz obok niego, oderwane od nawisu skalnego olbrzymie glazy, jakby nic nie wazyly. Z ogromnym wysilkiem udalo mu sie je ominac, wjechal jednak na rozmiekle, nasiakniete dlugo padajacymi deszczami pobocze drogi i poczul, ze toczy sie z wysokiego urwiska w dól. Miejsce to, na szczescie, bylo porosniete gesta trawa, która zlagodzila upadek. Lezac w dole, w pierwszym momencie nie wiedzial, co sie stalo, dopiero po chwili dotarlo do jego swiadomosci - trzesienie ziemi. Zszokowany, lezal w dalszym ciagu bez ruchu. Po kilkunastu sekundach spokoju nastapil nastepny wstrzas, ale krótkotrwaly i ziemia wydala odglos jakby grzmotu, który odbil sie echem od góry. Gero uslyszal jak w poblizu przetaczaja sie olbrzymie glazy.
Dieser Download kann aus rechtlichen Gründen nur mit Rechnungsadresse in A, B, CY, CZ, D, DK, EW, E, FIN, F, GR, H, IRL, I, LT, L, LR, M, NL, PL, P, R, S, SLO, SK ausgeliefert werden.